środa, 6 kwietnia 2011

slowo wstepu o skuterach OSA

Zaczęło się bynajmniej nie od Osy, lecz od Iża 49 który miał być moim pierwszym motocyklem - „Czarny diabeł”, do którego podchodziłam jak pies do jeża.
Już pierwsza przejażdżka przy zakupie była delikatnie mówiąc porażką, bo jak inaczej nazwać zaliczenie jedynego słupa na 3 ha placu i hamowanie nogami.
Dalej nie było wcale lepiej. Samodzielne wyprowadzanie z garażu nie wchodziło w grę. Nie mówiąc już o zapalaniu „Czarnego diabła”, który przy każdej próbie albo mnie przygniatał albo ciągnął za sobą.
Jak już udało mi się usiąść na wyprowadzony i zapalony motor, jazda po kilku metrach kończyła się albo bliskim spotkaniem z własnym samochodem zaparkowanym po lewej stronie drogi albo na sprzątaniu śmieci z przydrożnego rowu, które było nieco uciążliwe z Iżem 49 na plecach.
Moja frustracja i niechęć do „Czarnego diabła” pogłębiała się coraz bardziej. Doszło nawet do tego, iż zaczęłam zastanawiać się nad tym czy przypadkiem jazda na motorze to zajęcie nie dla mnie i czy nie powinnam nauczyć się robić na drutach.
I może tak by się skończyła moja przygoda z jednośladami, gdybym nie zobaczyła JEJ na rajdzie Hubala (maj 2007r.). Prześliczna z czarnymi kedrami dzielnie „bzykała” pod dwoma! przystojniakami.
Po prostu mnie olśniło, przypomniało mi się dzieciństwo, przepiękny ogród znajomych moich rodziców i Polski Skuter - Osa M50 Pana Wilaszka. Teraz już wiem dlaczego kwiaty w tym ogrodzie były takie przepiękne i zawsze kwitnące - bo ONA je zapylała, bzykała i zapylała.
Nieco ośmielona sukcesem na rajdzie, (byłam wszak pilotem zwycięskiej pary w klasie otwartej) postanowiłam zapytać właściciela o NIĄ. Marian „Osiarz” nie tylko zaprezentował mi swoją Oskę, ale i podzielił się wieloma cennymi wiadomościami. Wymieniliśmy kontakty i zaopatrzona w zdjęcie Osy Mariana i z propagandowym hasłem na ustach „Lepiej mieć dupę na Osie niż Osę na dupie” wróciłam do domu. Teraz wstąpiły we mnie nowe siły i nowe nadzieje.
Ku lekkiemu niezadowoleniu mojego męża pozbyłam się szybko i bez większego żalu „Czarnego diabła” i rozpoczęły się poszukiwania Osy, które wcale nie trwały długo. Okazało się bowiem, iż Prezes naszego klubu ma takowy zabytek do remontu i chętnie mi go odsprzeda. I tak już w czerwcu 2007r. zostałam szczęśliwa posiadaczką Polskiego Skutera Osa M 50 z 1961 roku. Szalałam z radości tym bardziej, gdy okazało się iż rzeczony zabytek po paru drobnych naprawach jest na chodzie i będę mogła rozpocząć moją przygodę z Osą i naukę jazdy od zaraz.
To nic, że prawie każdy wyjazd kończył się serwisem, że blachy trzęsły się sprawiając wrażenie jakby człowiek znajdował się na wraku statku dryfującego w trójkącie Bermudzkim.
Była piękna i jedyna w swoim rodzaju. Od pierwszej jazdy wiedziałam, że jest stworzona dla mnie. Wreszcie skończyły się kłopoty z samodzielną obsługą. Dzięki przypadającemu nisko środkowi ciężkości Osa jest bardzo stabilna. Zabudowany silnik sprawia, że kobieta czuje się bezpiecznie i komfortowo nie bojąc się o to, że się oparzy czy pobrudzi. Owiewki powodują, iż jest to chyba jedyny jednoślad na którym można jeździć w sukience bez obawy, że znajdzie się na twarzy odsłaniając majteczki.
Dobijając moją biedną staruszkę, na polnych drogach, dziurach i piachu szlifowałam swoje umiejętności. Ona znosiła to dzielnie i cierpliwie jak przystało na prawdziwą damę.
Dotrwałyśmy do zimy. Rozpoczął się remont. Osa została rozebrana na czynniki pierwsze. Powstało kilka kupek śrubek i części: do piaskowania, do chromu, do malowania i długa lista części do zakupu. Większość części nabyłam przez internet w Dębicy, wiele dzięki temu ucząc się o mojej Osie.
Remont trwał i trwał a ja nie mogłam się doczekać mojej ślicznotki a kolega Irek, u którego przeprowadzana była renowacja miał mnie już pewnie serdecznie dość podobnie jak mój mąż, którego codziennie zalewałam pytaniami: kiedy, jak, gdzie, za ile i dlaczego tak późno.
Największy kłopot jak w większości przypadków z Osami sprawił tłok. Pierwszy niesyty musiał zostać wymieniony ponieważ puchł i przycierał się okrutnie. Drugi okazał się już nieco lepszy i przy czujnej jeździe w upalne dni i nie przekraczaniu 50 km/h podczas jazdy na dotarciu udało mi się na razie go nie przytrzeć.
W końcu była gotowa. Cała nowa, śliczna, błyszcząca z pięknym lakierem. Na swoim inauguracyjny wyjeździe 1 czerwca 2008r. zaprezentowała się przepięknie.
Nasz wspólny pierwszy sezon motocyklowy mamy już za sobą a ja nie mogę doczekać się już kolejnego i wiem, że nie zamienię JEJ na żadnego innego „Czarnego diabła”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz